sobota, 28 lutego 2015

Dwie teorie borderogenne

Teoretyzować możemy sobie bezkarnie

Każda teoria jest jedynie próbą opisania rzeczywistości. Nie można zbytnio się do niej przywiązywać, ma w danym momencie naszego życia ułatwiać nam zrozumienie otoczenia. Teoria jest przydatna do tego czasu, do kiedy nie zostanie obalona.

Obserwacje otaczającej nas rzeczywistości prowadzą do porządkowania i opisywania powiązań pomiędzy dostrzeżonymi akcjami i reakcjami. Jednocześnie w oparciu o jakiś umowny system komunikacji możemy wymieniać się spostrzeżeniami pomiędzy sobą. To może przyspieszać proces poznawania otoczenia, jeśli budowane przez nas teorie są uaktualniane. 

Jeśli będziemy nadal myśleć o prezentach pod choinką jako produkcie elfów dystrybuowanych przez brodacza reprezentującego barwy Coca Coli, jadącego po niebie saniami napędzanymi reniferami, to można powiedzieć, że nasz rozwój zatrzymał się.
Do obowiązującej teorii powinny pasować obserwowane zdarzenia.
Jeśli coś burzy teorię, to fakt zewnętrzny wygrywa, teoria jest tylko konstruktem myślowym. Można wykombinować następną, co jest lepsze niż ignorowanie zaobserwowanych zdarzeń.


Teoria traumy borderogennej

Sąsiedztwo pewnych faktów nie stanowi jeszcze związku przyczynowo skutkowego. To, że latem nie palimy w kominkach nie jest przyczyną chłodu zimowego. Oczywiście ktoś, kto będzie bronił swojego konstruktu powie, że dowodem na to jest palenie zimą w kominkach prowadzące bezpośrednio do ocieplenia latem. Wiedza o ruchu Ziemi względem Słońca tłumaczy to w sposób być może bardziej skomplikowany ale i gruntowniejszy. Nie znajdzie się bowiem nikt, kto zapyta co z temperaturami w krajach, gdzie nie ma kominków?

Zarówno fani stylu życiu z opaską "border" na ramieniu, jak i pracownicy systemu czerpiący korzyści z istnienia takiego zaburzenia forsują pewną teorię, która może być prawdziwa.
Młody człowiek doznaje traumy odrzucenia, braku miłości, nieraz przemocy (w tym seksualnej) w obrębie swojej rodziny. To prowadzi niechybnie do zaburzenia osobowości, w tym do jednego bardziej popularnego ostatnio - zaburzenia typu border line.
Z niedomiarem miłości nie sposób dyskutować. Nie ma takiej miarki i zawsze można posądzać rodziców o tenże brak miłości. Zresztą życie tak plecie scenariusze historii ludzkości, że dzieci często były niezbyt kochane. Tzw bękarty, dzieci zrodzone z gwałtu, dzieci nieplanowane lub te, które były piątym kołem u wozu, gdy matka związała się z innym mężczyzną.
To chyba nie nowość. Dziecko może nadal kochać swoich rodziców, nawet jeśli ci ostatni okażą się wrażymi łajzami. Można założyć, że układ jest dość stabilny i sam się reguluje. Gdyby każde zło owocowało złem to po tylu zmianach pokoleń byłoby tylko zło a jakoś zdarzają się jeszcze ludzie kochający się wzajemnie.

Przemoc w rodzinie wydaje się również być czymś oklepanym. Pięknie byłoby, gdyby ludzie kochali się i szanowali. Jednak niektórzy nie umieją opanować swoich napięć, coś im się myli, coś się przestawia. Robią rzeczy obrzydliwe naruszając prywatność dorosłych i dzieci. To karygodne. To spotykane.

W poprzednim stuleciu ludzkość wpadła w wir przemocy. Nieopisane tragedie ludzkie. Osierocone dzieci, przemoc żołnierska, upadek wartości społecznych, ból i łzy. Olbrzymie i negatywne przeżycie całych społeczeństw pasujące jak ulał do pojęcia przeżyć traumatycznych.

Wg teorii tramy borderogennej powinno to prowadzić do strasznych zaburzeń osobowości, do paraliżu społecznego tuż po wojnie. Jednak nie. Dzieci z sierocińców, często widzące męczeńską śmierć rodziców i rodzeństwa, okaleczone jednostki potrafiły odbudować całe państwa. Prawdziwe problemy, prawdziwe tragedie dały kierunek do odbudowania miłości i szacunku do życia, które pozostało na zgliszczach wojny. Nastąpił rozkwit, niczym roślinności na spalonym wcześniej gruncie.

Ale okres powojenny, okres dobrobytu i rozrastającej się opieki socjalnej państwa zbiegł się w czasie z wykwitami zaburzeń, które o dziwo nie miałby szans przetrwania w bardziej surowych okolicznościach. Kto, w czasie wojny podjąłby się opieki nad cierpiącym na zaburzenie osobowości?


Teoria nadopiekuńczości borderogennej


Sformułujmy więc kontrteorię. To nie trauma jest przyczyną zaburzenia, tak jak nie letni brak ognia w kominku nie ochładza pogody. To nadopiekuńczość wywołana czynnikiem zewnętrznym do tego prowadzi. Sprzyja rozkwitowi zaburzeń działalność systemu opieki zdrowotnej. Tkanka ta jest trawiona rakiem przekupstwa farmaceutycznego. Wszystko to stwarza niszę w ekosystemie, gdzie przycupnąć mogą osoby zaburzone.
Gdy jakikolwiek fakt powoduje u rodziców powstanie wyrzutów sumienia, wtedy zaczynają oni otaczać dziecko murem swojej nadopiekuńczości.
Rolą rodzica jest bezpieczne usamodzielnienie dziecka. Boją się jednak je puszczać, bo mają wyrzuty sumienia.
Wyrzuty sumienia to domena ekspertów, którzy od parudziesięciu lat, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności za swoje słowa, mówią co jest dobre a co jest złe. Wpieprzają się w życie ludzi zaburzając je i prowadząc do zaburzeń.
Pomijam profesjonalistów traktujących z szacunkiem wszystkich uwikłanych w rodzinną tragedię. Mówię o pachciarzach szafujących populistycznymi wyrokami. 
Dziecko otoczone murem opieki nie bada otoczenia i nie wyrabia sobie poczucia swojej wartości. Nie wierzy w siebie i nie daje sobie rady w życiu. Ma natomiast rodziców, lub bliskich, którzy mocno je trzymają i zajmują się nim najlepiej jak mogą. Lęki przed otoczeniem powodują napięcia. Młody człowiek chciałby być samodzielny i zaczyna sobie udowadniać, że jest silny. W miejsce prawdziwych problemów, siłą odebranych przez kochających (zbyt mocno) ludzi głowa produkuje iluzje problemów. 
Narastają napięcia, podświadoma niechęć do tych, którzy swą nadopiekuńczością więżą młodego człowieka w jego niedojrzałości. 

Ale to ta niedojrzałość jest obecnie w cenie! Te zaburzenia są oczekiwane! To jest rynek. Żywi ludzie dopasowują się do powstałych miejsc. Pojawiają się niedostosowani do samodzielnego życia leniwi cyganie, którzy faktycznie cierpią. Bo przecież każdy, gdzieś w środku marzy o byciu zadowolonym z siebie, o byciu samodzielnym, o kształtowaniu swojego losu.

To tylko takie dwie teorie

4 komentarze:

  1. Nie można nie zgodzić się z faktem, że wśród rodziców, z którymi kontatkowałam się na różnych forach, posiadających dzieci z BPD, nie ma ani patologii, ani biedy. To są rodziny dobrze sytuowane, na pewno klasa średnia. To nie brak miłości, a konsumpcyjne podejście do życia prezentowane przez wielki świat, media i reklamy, głównie reklamy właśnie, to największy sprzymierzeniec zaburzeń osobowości. Po tej stronie mamy więc hodowle "pierdolniętych", po drugiej jak grzyby po deszczu powstają pigułki, warsztaty, gabinety psychologów, rzesze pseudo coachów, mentorów i innej poje***w. Jako rodzic uważam, że jak dorosly uwaza, ze ma BPD, ale pracuje i utrzymuje się sam i ma ochotę wydawać swoje cieżko zarobione pieniądze na terapię, to droga wolna. Ale nie zgadzam się na zmuszanie rodziców i finansowania wątpliwego leczenia psychoterapeutycznego dzieci, których karygodne zachowanie tłumaczone jest "chorobą". Chorobą, będącą w gruncie rzeczy kumulacją negatywnych cech osobowości w osobie pozbawionej całkowicie empatii i zorientowanej tylko i wyłącznie na swoje jedynie słuszne, usprawiedliwione i największe na świecie cierpienie. Uzasadniające w tym momencie wpędzanie rodziców w poczucie winy i branie na litość, nawet za cenę niszczenia i siebie, i otoczenia. Cel uświęca środki. To co udawało się i było naturalne jako małe dziecko, teraz nie działa, więc stary, rozpieszczony, leniwy koń zamiast dostać kopa w dupę sięga po cięższą artylerię. W końcu na każdym kroku ma swoich wyznawców. Wystarczy sklecić historyjkę najczęściej o ciężkim dzieciństwie, strasznej matce czy rodzeństwie, oczywiście kochanym bardziej.

    Eeeeech.....

    OdpowiedzUsuń
  2. wyszło Wam, że nie ma to jak dać klapsa i będzie świetnie
    polecam ten styl
    https://www.youtube.com/watch?v=_-clFZFdLQk
    nie że złośliwie ale może refleksyjnie
    brz_a_sk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rewelacyjny jest Maleńczuk. Jak zwykle wspaniały obserwator.
      Klaps zamiast? Gdy już bańka jest zryta za późno na wychowanie. Podobno pierwsze cztery lata się liczą najbardziej. Potem kolejne 3-4 jeszcze mogą się dołożyć. Potem młody człowiek zaczyna się toczyć jak kula śnieżna

      Usuń
  3. Przecież to o czym innym zupełnie jest. Nawet wprost przeciwnie, autor pisze, ze dawanie czy nie dawanie nie ma znaczenia. A jaka jest Twoja historia?

    OdpowiedzUsuń